W
wakacje 2014 r. ja (Maciek) razem z koleżanką z dawnej licealnej
klasy, dziś studentką matematyki stosowanej, Kają udaliśmy się
do Wilna. Warto zaznaczyć, że była to jej pierwsza, debiutancka
wyprawa na dwóch kółkach. Nasza podróż trwała niecałe trzy
tygodnie, przejechaliśmy w tym czasie ponad 1450 kilometrów.
Wyruszyliśmy 20 lipca i od samego początku delektowaliśmy się
piękną Polską w pełni lata.
„A to Polska właśnie”
Przemierzyliśmy
nasz kraj z południowego zachodu na północny wschód, odwiedzając
po drodze pięć województw – dolnośląskie, wielkopolskie,
łódzkie, mazowieckie i podlaskie. Przekroczyliśmy trzy największe
polskie rzeki – Wisłę (koło Nowego Dworu Mazowieckiego), Odrę
(jeszcze we Wrocławiu) i Wartę (przy jeziorze Jeziorsko).
Odwiedziliśmy dwa parki narodowe – Kampinoski oraz Wigierski,
zwiedziliśmy liczne miasta i miasteczka, spaliśmy nad jeziorami, na
polach, w lasach.
Szczególnie spodobała nam się Suwalszczyzna – ziemia
tajemniczych Jaćwingów. Dotknęliśmy jej z każdej strony –
zjechaliśmy potężną Puszczę Augustowską, pagórkowatą
Sejneńszczyznę i cudowny Suwalski Park Krajobrazowy – najstarszy
w Polsce.
„…Dziś piękność twą w
całej ozdobie widzę i
opisuję…”
Na
Litwie w głowach szumiały nam wersy Pana Tadeusza,
a pola, łąki, wzgórza i lasy zdawały się jeszcze bardziej
bajkowe niż te z opisu Mickiewicza. Niestety, gorzej było pod
kołami. Wyasfaltowane są tam tylko odpowiedniki naszych autostrad i
dróg ekspresowych oraz krajowych, cała reszta to żwirowa tarka –
wertepy, które ciężko przejść piechotą, nie mówiąc o jeździe
rowerem obładowanym sakwami. Mieliśmy wobec tego wybór – cierp i
podziwiaj albo ścigaj się z tirami.
Wilno – o którym marszałek Józef Piłsudski mówił: „całe
piękno mej duszy przez to miasto pieszczone” – zachwyciło nas
bez reszty. Spędziliśmy tam znakomity weekend, wędrując po
ulicach i zaułkach litewskiej stolicy, wczuwając się w atmosferę
„przedziwną, nieuchwytną, a jednak przemawiającą wprost do
serca turysty”. Przekonaliśmy się, że to „nie tylko
zbiorowisko dzieł o formalnie pięknych liniach i kształtach, nie
tylko ekran wspomnień wypadków historycznych, lecz przede wszystkim
skarbnica ducha”. Od kaplicy ostrobramskiej, „poprzez strzeliste
wieżyczki kościoła św. Anny, majestatyczne krużganki arkadowe
Akademii, aż po nieporównane w swej rozhukanej, a subtelnej
fantastyczności prezbiteria u św. Jana i Dominikanów” (moim
zdaniem kościół o najpiękniejszym wnętrzu) oraz monumentalne
kolumny portyku katedry – przekonaliśmy się, że Wilno warte jest
poznania. A jak napisał przed wojną w swoim słynnym przewodniku
prof. Juliusz Kłos, „poznać Wilno – to znaczy pokochać je na
zawsze”.
Inżynier-mechanik rower
naprawi
Podczas
wycieczki postawiliśmy stopy w dwóch szczególnie interesujących,
z matematycznego punktu widzenia, miejscach. Byliśmy w geograficznym
środku Polski (w Piątku) i w centrum… Europy (!), który rzekomo
leży około 20 km na północ od Wilna, utworzono tam nawet
specjalny park-muzeum sztuki współczesnej na świeżym powietrzu w
celu podniesienia rangi tego miejsca.
Na wyprawie mieliśmy nadspodziewanie dużo, jak na moje poprzednie
tego typu wyjazdy, kłopotów z rowerami. Przebiliśmy po jednej
dętce, dodatkowo pękł mi uchwyt pod siodełkiem (w efekcie czego
musiałem przejechać ostatnie kilkaset kilometrów na jednym
półdupku), scentrowało mi się tylne koło i szwankowała piasta.
Z łatwiejszymi problemami radziliśmy sobie sami, z ostatnim pomógł
nam pewien starszy pan mechanik – polecony przez pracownika zieleni
miejskiej na rynku w podlaskim Szczuczynie, lokalna złota rączka.
Do Wrocławia wróciliśmy pociągiem z Suwałk. Podróż trwała 25
godzin, z 12-godzinną przerwą na Dworcu Centralnym w Warszawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz