niedziela, 24 maja 2015

Wrocław - Stambuł 2013 cz.2

Węgry nie przypadły nam do gustu, nie wiem czy to bariera językowa czy coś innego, ale w „rankingu” odwiedzonych krajów raczej byłyby gdzieś w tyle. Nad Balatonem spotkaliśmy dwie bardzo miłe Niemki, które przyjechały w odwiedziny/wakacje, do swojej mamy mieszkającej w Keszthely, zostaliśmy poczęstowani pysznymi daniami z Węgier jak i Niemiec, a dnia następnego zagadaliśmy się aż do 14. W kolejnych nocach na Węgrzech rozbijaliśmy się na dziko, a jednego wieczoru, gdy zasiedzieliśmy się w Pecs, wyjechaliśmy trochę za późno i mieliśmy problemy ze znalezieniem miejsca do spania, po raz pierwszy w życiu udało mi się zobaczyć Drogę Mleczną, było to coś przepięknego :D.
Mimo że w Chorwacji byliśmy bardzo krótko, wspominamy ją bardzo dobrze. Podczas jednego z postojów podszedł do nas pan, który sam jeździ rowerem z rodziną, i był bardzo zainteresowany naszą wyprawą, zaproponował nam nocleg w swoim domu, niestety było jeszcze wcześnie i musieliśmy odmówić. W Osijek spotkaliśmy bardzo miłe dziewczyny i ich babcie, od których również dostaliśmy zaproszenie na nocleg, dodatkowo poczęstowali nas przepyszną kolacją i śniadaniem.
Następna była Serbia, chyba największa niewiadoma na naszej wyprawie i – co ciekawe - największe pozytywne zaskoczenie. Osobiście w Serbii podobało mi się najbardziej ze wszystkich odwiedzonych krajów. Cały natłok niesamowicie gościnnych i otwartych ludzi, o których mógłbym dwie strony tutaj zapisać. Wystarczy choćby wspomnieć pracownika stacji, który mówił tylko po serbsku, a nas nie starał się zrozumieć, pozwolił nam rozbić namiot za stacją, wymyć się, dodatkowo dał nam Colę za darmo, a jak przyjechał jego kolega, dostaliśmy pizzę. W Serbii zaskoczyły nas też ceny, arbuz w przygranicznym markecie kosztował ok. 40gr, jedzenie raczej też tańsze niż wszędzie indziej. Stan dróg był całkiem przyzwoity, niemniej jednak Popkowi zaczęło „latać” tylne koło, coś z piastą. W serbskim Nis oddał rower do serwisu, wymienili piastę na jakąś tańszą, dalej trochę latało, ale dało radę jechać ;).
Zdaje się, że w żadnym z odwiedzonych przez nas krajów poza Turcją prawo nie zakazywało spożywania alkoholu w miejscach publicznych, w Belgradzie jednak spotkaliśmy się z prawem, które zabrania sprzedawania alkoholu po 22, no ale nie ma rzeczy nie do obejścia ;P. W parku natrafiliśmy na imprezującą grupkę ludzi z gitarą, więc się dołączyliśmy, darli się wniebogłosy w środku nocy, ale nikt nie robił z tego problemu. Natomiast w parku w Pirot, blisko granicy bułgarskiej, gdzie rozbiliśmy namiot, wieczorem przyszła ok. 15 osobowa grupka na imprezę, darli się chyba do 3, co ciekawe rowery stały na widoku, namiot też dobrze widzieli, więc poszli na drugi koniec parku, żeby jak najmniej przeszkadzać. Jak dla mnie sytuacja nie do wyobrażenia w Polsce, nie wiem czy to mentalność ludzi, czy o co chodzi, ale jak widać prawo pozwalające spożywać alkohol w miejscach publicznych nie musi oznaczać rozrób i burdelu.

Z Serbii wyjeżdżaliśmy drogą ekspresową, policja serbska totalnie nic sobie nie robiła z rowerzystów, a nawet nas pokierowali, żeby tamtędy jechać, no w sumie innej drogi nie było. Ale co to było za droga ;). Cudowne widoczki, cały czas minimalny podjazd, w dole rzeczka, a my śmigamy między górami i przez tunele. Kierowcy trochę się denerwowali, ale tam ;D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz