Węgry nie przypadły nam do gustu, nie wiem czy to bariera
językowa czy coś innego, ale w „rankingu” odwiedzonych krajów raczej byłyby
gdzieś w tyle. Nad Balatonem spotkaliśmy dwie bardzo miłe Niemki, które
przyjechały w odwiedziny/wakacje, do swojej mamy mieszkającej w Keszthely,
zostaliśmy poczęstowani pysznymi daniami z Węgier jak i Niemiec, a dnia
następnego zagadaliśmy się aż do 14. W kolejnych nocach na Węgrzech
rozbijaliśmy się na dziko, a jednego wieczoru, gdy zasiedzieliśmy się w Pecs,
wyjechaliśmy trochę za późno i mieliśmy problemy ze znalezieniem miejsca do
spania, po raz pierwszy w życiu udało mi się zobaczyć Drogę Mleczną, było to coś
przepięknego :D.
Mimo że w Chorwacji byliśmy bardzo krótko, wspominamy ją
bardzo dobrze. Podczas jednego z postojów podszedł do nas pan, który sam jeździ
rowerem z rodziną, i był bardzo zainteresowany naszą wyprawą, zaproponował nam
nocleg w swoim domu, niestety było jeszcze wcześnie i musieliśmy odmówić. W
Osijek spotkaliśmy bardzo miłe dziewczyny i ich babcie, od których również
dostaliśmy zaproszenie na nocleg, dodatkowo poczęstowali nas przepyszną kolacją
i śniadaniem.
Następna była Serbia, chyba największa niewiadoma na
naszej wyprawie i – co ciekawe - największe pozytywne zaskoczenie. Osobiście w
Serbii podobało mi się najbardziej ze wszystkich odwiedzonych krajów. Cały
natłok niesamowicie gościnnych i otwartych ludzi, o których mógłbym dwie strony
tutaj zapisać. Wystarczy choćby wspomnieć pracownika stacji, który mówił tylko
po serbsku, a nas nie starał się zrozumieć, pozwolił nam rozbić namiot za
stacją, wymyć się, dodatkowo dał nam Colę za darmo, a jak przyjechał jego
kolega, dostaliśmy pizzę. W Serbii zaskoczyły nas też ceny, arbuz w
przygranicznym markecie kosztował ok. 40gr, jedzenie raczej też tańsze niż
wszędzie indziej. Stan dróg był całkiem przyzwoity, niemniej jednak Popkowi
zaczęło „latać” tylne koło, coś z piastą. W serbskim Nis oddał rower do
serwisu, wymienili piastę na jakąś tańszą, dalej trochę latało, ale dało radę
jechać ;).
Zdaje się, że w żadnym z odwiedzonych przez nas krajów
poza Turcją prawo nie zakazywało spożywania alkoholu w miejscach publicznych, w
Belgradzie jednak spotkaliśmy się z prawem, które zabrania sprzedawania
alkoholu po 22, no ale nie ma rzeczy nie do obejścia ;P. W parku natrafiliśmy
na imprezującą grupkę ludzi z gitarą, więc się dołączyliśmy, darli się
wniebogłosy w środku nocy, ale nikt nie robił z tego problemu. Natomiast w
parku w Pirot, blisko granicy bułgarskiej, gdzie rozbiliśmy namiot, wieczorem
przyszła ok. 15 osobowa grupka na imprezę, darli się chyba do 3, co ciekawe
rowery stały na widoku, namiot też dobrze widzieli, więc poszli na drugi koniec
parku, żeby jak najmniej przeszkadzać. Jak dla mnie sytuacja nie do wyobrażenia
w Polsce, nie wiem czy to mentalność ludzi, czy o co chodzi, ale jak widać
prawo pozwalające spożywać alkohol w miejscach publicznych nie musi oznaczać
rozrób i burdelu.
Z Serbii wyjeżdżaliśmy drogą ekspresową, policja serbska
totalnie nic sobie nie robiła z rowerzystów, a nawet nas pokierowali, żeby
tamtędy jechać, no w sumie innej drogi nie było. Ale co to było za droga ;).
Cudowne widoczki, cały czas minimalny podjazd, w dole rzeczka, a my śmigamy
między górami i przez tunele. Kierowcy trochę się denerwowali, ale tam ;D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz