niedziela, 24 maja 2015

Praga 2012 cz.1

zdjęcia :
klik


Relacja z rowerowej wyprawy Wrocław – Praga

29.04-5.05.2012 r.

            Pomysł wyprawy do Pragi wpadł nam do głowy dość spontanicznie pod koniec marca br. Zdawszy sobie sprawę, iż za nieco ponad miesiąc czeka nas bardzo długa majówka, postanowiliśmy w jakiś ciekawy sposób ją spędzić. Jako że obaj lubimy sport oraz podróże, a także nikt z nas nie był wcześniej w stolicy Czech, wymyśliliśmy określaną przez niektórych „szaloną” ideę jazdy tam na rowerach.

Przygotowania

            Miał być to nasz pierwszy w życiu tego typu wyjazd, dlatego w przygotowaniach korzystaliśmy z doświadczenia bardziej wprawionych podróżników i ich porad zamieszczonych na wielu stronach internetowych. Na kilka tygodni przed wyjazdem zatwierdziliśmy kompletną listę rzeczy potrzebnych do zabrania, ustaliliśmy trasę i wybraliśmy możliwe miejsca noclegowe.
            Wydatki na kompletowanie sprzętu chcieliśmy zamknąć w 400 zł i prawie nam się to udało. Musieliśmy zainwestować przede wszystkim w sakwy (marki Crosso, dwie boczne oraz jedna torba na górę), do tego dokupiliśmy mocujący je ekspander oraz gruby łańcuch do spinania rowerów. Jako że mój pojazd to typowy góral, niezbędny był również zakup bagażnika, Wojtek nie miał takiego problemu, gdyż posiadał dobrze przystosowany do wypraw rower trekkingowy. Namiot, śpiwory i karimaty już posiadaliśmy.
            Trasę wyprawy wytyczyliśmy w internecie, korzystaliśmy przy tym z serwisów polskich oraz czeskich. Następnie wydrukowaliśmy ją i głównie ona służyła nam za mapę podczas jazdy. Ramowy plan, który podczas wyprawy uległ dość dużym zmianom, prezentował się tak:
I etap: Wrocław - Ząbkowice Śl. (77 km)
II etap: Ząbkowice Śl. - Międzylesie (84 km)
III etap: Międzylesie - Hradec Kralove (80 km)
IV etap: Hradec Kralove - Nymburk (80 km)
V etap: Nymburk - Praga (62 km)
            O naszą kondycję byliśmy raczej spokojni. Regularnie przez cały rok uprawiamy różne dyscypliny sportowe, a odkąd zrobiło się ciepło, jeździmy także często na rowerach. Zdawaliśmy sobie sprawę, że pokonywanie przez 5 dni ok. 80 kilometrów dziennie nie jest ponad nasze siły.

Dzień I

            Z Wrocławia wskutek różnych okoliczności wyruszyliśmy późno, bo ok. godziny 13.30. Naszym celem były Ząbkowice Śląskie, gdzie w rodzinnym domu Wojtka zamierzaliśmy przenocować. Dzień zapowiadał się znakomicie, było ciepło i słonecznie.
            Początkowa euforia szybko ustąpiła miejsce rozczarowaniu, gdyż jazda okazała się trudniejsza, niż myśleliśmy. Powodem był niesamowicie silny wiatr wiejącego od południa, który bardzo przeszkadzał w pokonywaniu kolejnych kilometrów, a szczególnie nasilił się po wyjeździe z Wrocławia. Pedałowaliśmy wolno, ze średnią może 13-14 km/h. Dodatkowo pomyliliśmy drogi w okolicach Pustkowa Żurawskiego, przez co przebijaliśmy się potem przez piaszczyste pola pod Ślężą, pytaliśmy miejscowych o dalszą drogę, dużo błądziliśmy, kręciliśmy się w kółko. Wreszcie nieopodal Niemczy, kiedy ściemniało się i do Ząbkowic mieliśmy niecałe 20 km, postanowiliśmy przebyć ostatni odcinek etapu krajową „ósemką”. Na miejsce dotarliśmy przed 21.00 po przejechaniu łącznie 100 km, wielce zmęczeni i głodni, wycieńczeni całodzienną walką z wichurą, podjazdami, poszukiwaniami właściwego szlaku, ściganiem się z tirami. Ale byliśmy też szczęśliwi, że pierwszy etap wyprawy mieliśmy za sobą.

Dzień II

            Ząbkowice opuściliśmy o 12.30. Pogoda znów wspaniała – 26 stopni, bezchmurne niebo, tym razem jednak brak wiatru.
            Planowana trasa szybko musiała zostać skorygowana, gdyż na południe od Ząbkowic trafiliśmy na nowo budowaną obwodnicę miasta. Skręciliśmy zatem na zachodnią stronę „ósemki” i dojechaliśmy „polniakami” do Grochowej i Brzeźnicy. Skorzystaliśmy tam z rady tubylców, jak najszybciej dostać się do Barda  Śląskiego – przejeżdżając Góry Bardzkie. Decyzja ta była błędem, ponieważ przejazd zabłoconymi leśnymi dróżkami kosztował nas sporo sił i czasu – jedynym plusem był krótszy przebyty dystans niż zamierzaliśmy. Bardo okrążyliśmy od zachodu i wkrótce od północy wjechaliśmy do Kłodzka, gdzie na Rynku, chowając się w cieniu przed upałem, zjedliśmy smaczne, orzeźwiające lody. Po krótkim odpoczynku rozpoczęliśmy długą podróż na południe, przemierzając Kotlinę Kłodzką spokojną wyasfaltowaną drogą biegnącą wzdłuż rzeki Nysy. Po drodze delektowaliśmy się majestatycznymi widokami Sudetów, sielankowym klimatem małych wiosek, korzystaliśmy z ostatnich kwietniowych promieni słońca i docenialiśmy brak wiatru – dostrzegliśmy, jak wielką rolę odgrywa on w kolarstwie. Siły uzupełnialiśmy kotletem schabowym wsadzonym między kromki chleba, który w chwilach zmęczenia szybko pomagał wrócić do wysokiej dyspozycji. Mimo iż z każdym kilometrem wjeżdżaliśmy na coraz większą wysokość n.p.m., nie czuliśmy tego, gdyż podjazdy miały naprawdę minimalne nachylenie.
            Do Międzylesia zawitaliśmy kilka minut po godz. 19.00. Postanowiliśmy na początek przede wszystkim kupić coś do jedzenia na kolację, a potem poszukać noclegu. Ku naszemu zaskoczeniu znaleźliśmy go bardzo szybko, gdyż przypadkowo spotkana starsza pani na położonym w centrum miasta Placu Wolności zainteresowała się nami, zatelefonowała do swojej przyjaciółki, a ta udostępniła nam swój ogródek, gdzie rozbiliśmy namiot. Kobieta ta pozwoliła nam również wykąpać się w swojej łazience (woda wprawdzie tylko lodowata, ale była) i pożyczyła czajnik, abyśmy zrobili sobie herbatę na przywiezionym przez nas praktycznym małym palniku gazowym. W taki oto sposób po dwóch dniach i przejechanych łącznie 177 km byliśmy tuż pod granicą polsko-czeską.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz