29.04-5.05.2012 r.
Pomysł wyprawy do Pragi wpadł nam do
głowy dość spontanicznie pod koniec marca br. Zdawszy sobie sprawę, iż za nieco
ponad miesiąc czeka nas bardzo długa majówka, postanowiliśmy w jakiś ciekawy
sposób ją spędzić. Jako że obaj lubimy sport oraz podróże, a także nikt z nas
nie był wcześniej w stolicy Czech, wymyśliliśmy określaną przez niektórych
„szaloną” ideę jazdy tam na rowerach.
Przygotowania
Miał być to nasz pierwszy w życiu
tego typu wyjazd, dlatego w przygotowaniach korzystaliśmy z doświadczenia
bardziej wprawionych podróżników i ich porad zamieszczonych na wielu stronach
internetowych. Na kilka tygodni przed wyjazdem zatwierdziliśmy kompletną listę
rzeczy potrzebnych do zabrania, ustaliliśmy trasę i wybraliśmy możliwe miejsca
noclegowe.
Wydatki na kompletowanie sprzętu
chcieliśmy zamknąć w 400 zł i prawie nam się to udało. Musieliśmy zainwestować
przede wszystkim w sakwy (marki Crosso, dwie boczne oraz jedna torba na górę),
do tego dokupiliśmy mocujący je ekspander oraz gruby łańcuch do spinania
rowerów. Jako że mój pojazd to typowy góral, niezbędny był również zakup
bagażnika, Wojtek nie miał takiego problemu, gdyż posiadał dobrze przystosowany
do wypraw rower trekkingowy. Namiot, śpiwory i karimaty już posiadaliśmy.
Trasę wyprawy wytyczyliśmy w
internecie, korzystaliśmy przy tym z serwisów polskich oraz czeskich. Następnie
wydrukowaliśmy ją i głównie ona służyła nam za mapę podczas jazdy. Ramowy plan,
który podczas wyprawy uległ dość dużym zmianom, prezentował się tak:
I
etap: Wrocław - Ząbkowice Śl. (77 km)
II
etap: Ząbkowice Śl. - Międzylesie (84 km)
III
etap: Międzylesie - Hradec Kralove (80 km)
IV
etap: Hradec Kralove - Nymburk (80 km)
V
etap: Nymburk - Praga (62 km)
O naszą kondycję byliśmy raczej
spokojni. Regularnie przez cały rok uprawiamy różne dyscypliny sportowe, a
odkąd zrobiło się ciepło, jeździmy także często na rowerach. Zdawaliśmy sobie
sprawę, że pokonywanie przez 5 dni ok. 80 kilometrów dziennie nie jest ponad
nasze siły.
Dzień
I
Z Wrocławia wskutek różnych
okoliczności wyruszyliśmy późno, bo ok. godziny 13.30. Naszym celem były
Ząbkowice Śląskie, gdzie w rodzinnym domu Wojtka zamierzaliśmy przenocować.
Dzień zapowiadał się znakomicie, było ciepło i słonecznie.
Początkowa euforia szybko ustąpiła
miejsce rozczarowaniu, gdyż jazda okazała się trudniejsza, niż myśleliśmy.
Powodem był niesamowicie silny wiatr wiejącego od południa, który bardzo
przeszkadzał w pokonywaniu kolejnych kilometrów, a szczególnie nasilił się po
wyjeździe z Wrocławia. Pedałowaliśmy wolno, ze średnią może 13-14 km/h.
Dodatkowo pomyliliśmy drogi w okolicach Pustkowa Żurawskiego, przez co
przebijaliśmy się potem przez piaszczyste pola pod Ślężą, pytaliśmy miejscowych
o dalszą drogę, dużo błądziliśmy, kręciliśmy się w kółko. Wreszcie nieopodal
Niemczy, kiedy ściemniało się i do Ząbkowic mieliśmy niecałe 20 km,
postanowiliśmy przebyć ostatni odcinek etapu krajową „ósemką”. Na miejsce
dotarliśmy przed 21.00 po przejechaniu łącznie 100 km, wielce zmęczeni i
głodni, wycieńczeni całodzienną walką z wichurą, podjazdami, poszukiwaniami
właściwego szlaku, ściganiem się z tirami. Ale byliśmy też szczęśliwi, że
pierwszy etap wyprawy mieliśmy za sobą.
Dzień
II
Ząbkowice opuściliśmy o 12.30.
Pogoda znów wspaniała – 26 stopni, bezchmurne niebo, tym razem jednak brak
wiatru.
Planowana trasa szybko musiała
zostać skorygowana, gdyż na południe od Ząbkowic trafiliśmy na nowo budowaną
obwodnicę miasta. Skręciliśmy zatem na zachodnią stronę „ósemki” i dojechaliśmy
„polniakami” do Grochowej i Brzeźnicy. Skorzystaliśmy tam z rady tubylców, jak
najszybciej dostać się do Barda
Śląskiego – przejeżdżając Góry Bardzkie. Decyzja ta była błędem,
ponieważ przejazd zabłoconymi leśnymi dróżkami kosztował nas sporo sił i czasu –
jedynym plusem był krótszy przebyty dystans niż zamierzaliśmy. Bardo
okrążyliśmy od zachodu i wkrótce od północy wjechaliśmy do Kłodzka, gdzie na
Rynku, chowając się w cieniu przed upałem, zjedliśmy smaczne, orzeźwiające
lody. Po krótkim odpoczynku rozpoczęliśmy długą podróż na południe,
przemierzając Kotlinę Kłodzką spokojną wyasfaltowaną drogą biegnącą wzdłuż
rzeki Nysy. Po drodze delektowaliśmy się majestatycznymi widokami Sudetów,
sielankowym klimatem małych wiosek, korzystaliśmy z ostatnich kwietniowych
promieni słońca i docenialiśmy brak wiatru – dostrzegliśmy, jak wielką rolę
odgrywa on w kolarstwie. Siły uzupełnialiśmy kotletem schabowym wsadzonym
między kromki chleba, który w chwilach zmęczenia szybko pomagał wrócić do
wysokiej dyspozycji. Mimo iż z każdym kilometrem wjeżdżaliśmy na coraz większą
wysokość n.p.m., nie czuliśmy tego, gdyż podjazdy miały naprawdę minimalne
nachylenie.
Do Międzylesia zawitaliśmy kilka
minut po godz. 19.00. Postanowiliśmy na początek przede wszystkim kupić coś do
jedzenia na kolację, a potem poszukać noclegu. Ku naszemu zaskoczeniu
znaleźliśmy go bardzo szybko, gdyż przypadkowo spotkana starsza pani na
położonym w centrum miasta Placu Wolności zainteresowała się nami,
zatelefonowała do swojej przyjaciółki, a ta udostępniła nam swój ogródek, gdzie
rozbiliśmy namiot. Kobieta ta pozwoliła nam również wykąpać się w swojej
łazience (woda wprawdzie tylko lodowata, ale była) i pożyczyła czajnik, abyśmy
zrobili sobie herbatę na przywiezionym przez nas praktycznym małym palniku gazowym.
W taki oto sposób po dwóch dniach i przejechanych łącznie 177 km byliśmy tuż
pod granicą polsko-czeską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz