niedziela, 24 maja 2015

Berlin 2012 wakacje cz.1

Tutaj ja nie uczestniczyłem niestety :(. No ale chłopaki pokazali jak można tanio podróżować :P.

Jak to nasz "finansista" powiedział, skrobnął coś na szybko. I wyszło tego trochę, więc dzielę na 3 części.

Wyprawa rowerowa Wrocław – Berlin – Wrocław (12-19.07.2012 r.)

Kolejna stolica zdobyta

czyli jak przemierzaliśmy Europę za 20 zł dziennie – relacja z wyprawy

Wakacje w pełni, słońce praży, za oknem zielono – okoliczności zachęcają do ruszenia się z domu i spędzenia czasu w sposób inny niż na co dzień. Wraz z kolegą – tym razem był to przyjaciel z poprzedniej szkoły Robert Gmys -  postanowiliśmy zwiedzić świat na dwóch kółkach. Ustaliliśmy sobie trzy nadrzędne zasady, których sztywno się trzymaliśmy: miało być tanio, sportowo i ciekawie! Oto relacja z wyprawy do Berlina, jaką odbyliśmy w środku lipca.

Dzień I – czwartek 12 lipca
Przywitał nas całkiem dobrą pogodą -  20 stopni, pochmurno, ale nie padało, wiał tylko utrudniający jazdę średnio mocny wiatr z zachodu. Wyjechaliśmy z Wrocławia o 9.00 drogą krajową nr 94. Do jej plusów zaliczyłbym równą nawierzchnię i miejscami szerokie asfaltowe pobocza, do minusów jednak – zwężenia i wysokie krawężniki w wioskach, przez które przebiega szosa. Mimo wszystko bez problemów dojechaliśmy po nieco ponad godzinie jazdy do Środy Śląskiej, gdzie po krótkim objechaniu starego miasta skręciliśmy na północ w boczne drogi, aby po kolejnej godzinie, przekraczając w międzyczasie Odrę, dotrzeć do Lubiąża. W słynnym klasztorze i przylegających do niego terenach odbywał się tam akurat znany SLOT Art Festival. Szczęśliwie udało nam się przemknąć obok wolontariuszy pilnujących wjazdu mimo nieposiadania specjalnych festiwalowych plakietek, mogliśmy zatem w ciekawym miejscu przeczekać przelotny deszcz, poobserwować wszystko i spotkać się z kilkoma obecnymi tam znajomymi. Wkrótce ruszyliśmy dalej, w Ścinawie pięknym mostem powróciliśmy na lewy brzeg drugiej największej rzeki w Polsce, w pełnym słońcu kontynuowaliśmy jazdę drogami wojewódzkimi i lokalnymi, mijając kolejne miasteczka, wioski oraz zbiorniki wodne, jak np. największy w Europie zbiornik odpadów poflotacyjnych Żelazny Most koło Rudnej. Za cel jazdy tamtego dnia obraliśmy Głogów. Gdy byliśmy ok. 20 km od niego, z północnego zachodu zaczęły napływać ogromne ciemne chmury, zwiastujące załamanie pogody. Podjęliśmy ryzyko, które nam się opłaciło – gdy około godziny 18.30 wjeżdżaliśmy na głogowski rynek, z nieba spały pierwsze krople deszczu. Wykorzystaliśmy ten czas na posiłek, a gdy niewielkie opady przeszły, wyjechaliśmy z miasta w celu poszukiwania noclegu. Znaleźliśmy go w wiosce Sobczyce, w swoim domu ugościli nas pewni mili starsi państwo, których poznaliśmy przypadkowo na ulicy.

Dzień II – piątek 13 lipca
Wypoczęci z samego rana ochoczo wsiedliśmy na nasze „rumaki” i opuściliśmy wioskę. Była dopiero 8.30, ale nie mogliśmy spać dłużej i nadużywać gościnności naszych gospodarzy, którzy wybierali się na jagody. Wojewódzką 319 w kilkadziesiąt minut dojechaliśmy do Sławy, przekraczając po drodze granicę Dolnego Śląska i lubuskiego. Tam na rynku zjedliśmy śniadanie: chleb z nutellą. Nie  marnowaliśmy czasu i szybko ruszyliśmy w dalszą drogę na północ, mijając m.in. Kargową czy Babimost, wjeżdżając też krótko na teren województwa wielkopolskiego. Pogoda była podobna jak dzień wcześniej, wiatr nie przeszkadzał, nie czuliśmy się zmęczeni. Euforię i zastrzyk sił wywołało w nas ujrzenie na horyzoncie tuż przed godziną 15 jednej z głównych atrakcji całej naszej wyprawy – monumentalnego pomnika Chrystusa w Świebodzinie. Punktualnie o trzeciej zajechaliśmy do jego stóp. Rzeczywiście robi on wrażenie swoją wielkością, prawdziwie góruje nad okolicą, jest widoczny z odległości wielu kilometrów. Krótka sesja fotograficzna, drobne zakupy w znanym z dowcipów „najstarszym na świecie” Tesco i wskakujemy na krajową „dwójkę”, by opuścić ją po kilkunastu kilometrach, minąwszy uprzednio jezioro Niesłysz. Słońce powoli chyliło się już ku zachodowi, więc rozglądaliśmy się za miejscem na nocleg. Znaleźliśmy je w samym sercu Puszczy Rzepińskiej, kiedy to zdenerwowani i zrezygnowani ciągłym błądzeniem po okolicznych brukowanych drogach, szutrowych dróżkach i piaszczystych ścieżkach oraz niemożnością dogadania się i zrozumienia pokręconych wskazówek miejscowych ludzi rozbiliśmy namiot w środku lasu. Nasza pierwsza noc na dziko.

Dzień III – sobota 14 lipca
Podczas snu szczęśliwie obyło się bez złych przygód i ataków dzikich zwierząt, niestety jednak padało, wobec czego namiot, a także części śpiworów dotykające jego ścianek, przemokły. Wcześnie, bo już o 7.30 złożyliśmy nasze obozowisko i ruszyliśmy w dalszą drogę przez puszczę. Po blisko godzinie jazdy w piachu i kamieniach dotarliśmy wreszcie do miasteczka Debrznica, skąd drogą wojewódzką ruszyliśmy na północy-zachód do Rzepina. Tam wyczerpani zjedliśmy upragnione śniadanie – chleb z twarogiem – oraz wykąpaliśmy się na stacji benzynowej. Od granicy dzieliło nas tylko 25 km. Wtem zza chmur wyszło słońce i zrobiło się ciepło, wobec czego ochoczo nacisnęliśmy na pedały pomimo po raz kolejny uprzykrzającego nam życie, tym razem bardzo mocnego, wiatru w twarz. Kilka minut po trzynastej przekroczyliśmy most w Słubicach-Frankfurcie nad Odrą i dumnie postawiliśmy stopy na niemieckiej ziemi. Teraz do Berlina brakowało nam zaledwie 86 kilometrów. „Co to dla nas?” - pomyśleliśmy i z zamiarem wjechania do stolicy jeszcze przed zachodem ruszyliśmy w głąb kraju. Wiatr szybko zweryfikował jednak nasze plany i nie dawał za wygraną, chociaż w różny sposób staraliśmy się go pokonać – dopalaczami w postaci bułek z bananami i nutellą, aerodynamicznymi pozycjami na rowerach czy taktyką zmian na prowadzeniu naszej dwójki. „Dymaliśmy” niemiecką krajową „piątką”, jednak ruch na niej nie był duży oraz, co warto podkreślić, przez większość trasy obok szosy biegła szeroka asfaltowa ścieżka rowerowa (!). Dojechaliśmy tego dnia do przedmieść Berlina; byliśmy około 20 km od centrum, kiedy zapadł zmrok i postanowiliśmy przespać się w lasku w miejscowości Vogelsdorf.

Dzień IV – niedziela 15 lipca
Chociaż w nocy oczywiście padało, niedziela przywitała nas pięknym słońcem. Dopiero o 9.00 upakowaliśmy wszystkie rzeczy i złożyliśmy namiot, a następnie zjedliśmy śniadanie – chleb z twarogiem – oraz wykonaliśmy podstawowe czynności higieniczne zwane poranną toaletą na stacji benzynowej. Nadszedł czas na triumfalny wjazd do Berlina! Gdy jednak tylko przekroczyliśmy granicę miasta, rozpętała się nagle wielka ulewa, która przetrzymała nas blisko godzinę pod dachem jednego z centrów handlowych. Po niej znów przejaśniło się i szerokim traktem pedałowaliśmy prosto aż do samego Alexanderplatz. Tam zrobiliśmy postój w McDonald'sie, gdzie dzięki sprytnemu sposobowi za nieduże pieniądze napoiliśmy się oraz przebraliśmy się w „miejskie” ubrania – obcisłe kolarskie spodenki ustąpiły miejsca jeansom, a sportowe koszulki – T-shirtom Śląska Wrocław i marynarce. Jako że będziemy mogli spędzić w Berlinie 2 dni, pierwszy postanowiliśmy przeznaczyć na rekonesans i ogólne poznanie miasta. Zrezygnowaliśmy ze zdeponowania naszych bagażów w specjalnych przechowalniach na dworcu, gdyż uznaliśmy to za niepotrzebny wydatek, podróżowaliśmy po mieście zatem z całym ekwipunkiem, co nie stanowiło jednak większego problemu. Posiadaliśmy krótki przewodnik po najważniejszych miejscach w Berlinie, który wydrukowałem jeszcze w domu. Dodatkowe informacje wyczytywaliśmy na porozstawianych po całym mieście tabliczkach, podobnie było z mapami, znajdowały się one również na każdym przystanku komunikacji miejskiej. Główną arterią przemieszczaliśmy się na zachód, oglądając kolejno: znane miejsce spotkań Zegar Czasu, najwyższy obiekt w Niemczech - wielką Fernsehturm, słynny czerwony ratusz, gotycki kościół mariacki, Wyspę Muzeów, Forum Fridericianum. Minąwszy najsłynniejsze skrzyżowanie Berlina z lat międzywojennych (z Friderichstrasse), aleją Unten den Linden dojechaliśmy na plac Paryski pod Bramę Brandenburską, gdzie obowiązkowo zrobiliśmy sobie zdjęcia pod symbolem stolicy naszych zachodnich sąsiadów. Kontynuowaliśmy naszą jazdę ulicą 17 Czerwca. wzdłuż parku Tiergarten, objechaliśmy rondo z górującą nad nim Siegersaule (Kolumną Zwycięstwa), by na placu Ernsta Reutera skręcić w stronę pałacu Charlottenburg, największego i najlepiej zachowanego pałacu Hohenzollernów w Berlinie. Zabytek ten i położony przy nim wspaniale zadbany ogród oraz park niesamowicie ujęły nas swoim pięknem. Po chwili relaksu ruszyliśmy w drogę powrotną, udaliśmy się w stronę bram wejściowych do zoo, ogrodu jedną z największych ilości gatunków zwierząt na świecie, rzuciliśmy okiem na biurowiec ze słynnym znakiem Mercedesa na dachu - Europa Center, by następnie mijając skąpane w blaskach zachodzącego słońca wieżowce placu Poczdamskiego i pomnik pomordowanych Żydów, zatoczywszy wielkie koło, znaleźć się ponownie w McDonald'sie na Alexanderplatz. Byliśmy zmęczeni i spragnieni po całodziennej wycieczce, siedzieliśmy zatem w wygodnych wiklinowych fotelach, patrzyliśmy zna gwarny plac, zapadający nad miastem zmrok i delektowaliśmy się chwilą, popijając z jednego kubka zimną coca-colę.
Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, wybraliśmy się na przejażdżkę po mieście nocą. Przemierzając w spokoju puste ulice, zachwycaliśmy się fantastycznie iluminowaną Aleją Pod Lipami, Friderichsstrasse, Checkpoint Charlie, Bramą Brandenburska czy całą rzeszą innych miejsc, ulic i budynków.

Na nocleg wybraliśmy nieoświetlone zakamarki najsłynniejszego berlińskiego parku, położonego tuż przy Brandenburger Tor i Reichstagu Tiergarten. Nie rozkładaliśmy jednak namiotu, spaliśmy pod gołym niebem. Dla bezpieczeństwa – na zmianę, po 4 godziny, gdy jeden „kimał”, drugi pilnował interesu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz