Link do zdjęć(dojdą jeszcze chyba krótkie filmiki):
Stambuł 2013 |
wyprawa rowerowa
Wrocław – Stambuł
28.07-27.08.2013
Skład
: Ja (Wojtek) oraz Maciek (Poper/Popek), koledzy z jednej klasy, no i chyba
studenci tego samego kierunku ;)////EDIT: NIEAKTUALNE, POPEK MNIE OPUŚCIŁ :<
Geneza: Na początku była Praga.
A później ukradli mi rower. A potem rok nie miałem nic do czynienia z
bicyklami. Aż dnia pewnego padł pomysł na sierpniową wycieczkę klasową rowerami
do Odessy. Jako, że o podróżach marzyłem od najmłodszych lat, a zeszłoroczna
wyprawa do Pragi zachęciła mnie do rowerowania, pomyślałem: czemu nie? Jednak
pomysł przygasał, aż w końcu zgasł całkowicie, no ale co zrobić z tymi 4
miesiącami wolnego po maturze? ;/ Piszę więc do Popera: co z tą wycieczką?
Razem stwierdziliśmy, że tak czy inaczej fajnie byłoby gdzieś pojechać, a jak
nikt więcej się nie przyłączy, to trudno, jedziemy sami. No tak, ale gdzie
jechać? Propozycji było kilka, m.in. Odessa, Hiszpania, pojeździć po wybrzeżu
Adriatyku, no ale stanęło na Stambule. Nie wiemy czemu, tak po prostu, dystans
idealny do wolnego czasu, no i zawsze fajnie postawić chociaż stopę na innym
kontynencie ;). No to jazda, znajdujemy pracę, pracujemy około miesiąca i w
drogę! W tzw. międzyczasie kupiłem używany rower za 1000 zł.
No to jazda! 28 lipca - początek
naszej wyprawy, wyruszamy z Wrocławia, spotykamy się około 8:30 na rogu Armii
Krajowej i Borowskiej wraz z Papkiem, kierownikiem wyprawy ;) Kilka zdjęć,
ogarnąłem łańcuch skuwaczem, bo jedno ogniwo mi się rozpięło i chwilę po 9:00
wyjeżdżamy. Pogoda od początku pokazuje nam, że lekko nie będzie, 37°C. Jako,
że jedziemy w „moje” tereny, dnia pierwszego odwiedzamy znaczną część mojej
rodziny i nocujemy w Ząbkowicach, moim mieście rodzinnym, gdzie Maciek
stwierdza, że przegiął z wyposażeniem, i nie uśmiecha mu się jazda z takim
obciążeniem, więc zostawia „jakąś tajemniczą reklamówkę”.
Następnego dnia stara dętka w moim rowerze pęka tuż przy
wentylu, łatanie nic nie daje, zapasowa, jak się okazało, ma za szeroki wentyl,
w Bardzie brak sklepu rowerowego, na początku wstrzymujemy się z wierceniem
obręczy. Jazda do Ząbkowic znowu sprawdzić po sklepach, nie ma nigdzie dętek z
zaworem Presty, wracamy więc i wiercimy, było już po 16, postanowiliśmy zostać
jeszcze jedną noc w moim domu, co było szczęśliwym wyborem, patrząc na „lekką
burzę, która przeszła obok nas”.
Rano wyruszyliśmy dokładnie tą trasą, którą pokonaliśmy w
maju zeszłego roku, jadąc do Pragi. Pizza w Kłodzku, spokojna dróżka nad Nysą,
podjazd pod Kamieńczyk – i pierwsza granica!
Dalej jazda przez Czechy odbyła się bez większych przygód
poza spotkaniem miłego starszego pana, który pokazał nam miejsce gdzie możemy
rozbić namiot, a rano przyniósł nam śniadanie. Spotkanie miłej parki, siedzącej
pod zamkiem w Brnie, i sączącej zapewne wysokiej jakości trunek winopodobny z
plastikowej butelki, około godziny 1 w nocy i rozmowa przez dobrą godzinę,
także było dość ciekawe. Ah, no i moje problemy z kolanem pod Mikulovem zmusiły
nas do skrócenia dystansu tamtego dnia.
W Austrii pierwsze spotkanie z Eurovelo 9 i już na
początku gubimy się 3 razy. W końcu wyszło tak, że pół drogi do Wiednia
jechaliśmy po swojemu, a drugie pół po Eurovelo. Opłacało się jechać trochę
dookoła po Eurovelo, bo tuż przy ścieżce znaleźliśmy przepyszne, olbrzymie
czarne czereśnie. O 19.00 wjechaliśmy do Wiednia, zjeżdżamy do McDonalds na
hotspota ogarnąć tani hostel, no i pierwszą spotkaną osobą we Wiedniu okazała
się... Polka. Sylwia, lat 19, urodziła się w Wiedniu, jednak jej rodzice
wcześniej mieszkali w Polsce. Dostaliśmy zaproszenie na jedną noc do ich
mieszkania, gdzie zostaliśmy ugoszczeni polskim obiadkiem, dość pokaźnym, po
czym mogliśmy wyjść na miasto pozwiedzać Wiedeń nocą, z Sylwią-przewodnikiem
oczywiście ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz